Historia Chojna mało znana

 

Wydarzenia związane z okresem II wojny światowej

 Wspomnienia Zygmunta Radzieja

1 września 1939 r. o godz. 6-tej rano Radio Warszawa podało komunikat, że o godz. 5.45 zostało w wielu miejscach zaatakowane terytorium państwa polskiego przez wojska niemieckie. Komunikat ten spiker radiowy Bocheński skomentował słowami „a więc wojna". W komunikatach radiowych zaczęło pojawiać się coraz więcej zaszyfrowanych meldunków jak np. „Ma-Ra 45 przeszedł.

We wczesnych godzinach rannych w Chojnie rozeszła się wiadomość, że w nocy z 31 sierpnia na 1 września ewakuował się wraz
z cała rodziną leśniczy Grzechowiak. Okazało się, że tej nocy z terenów przygranicznych zostało ewakuowanych wiele urzędów państwowych. Wśród mieszkańców Chojna zapanowało wielkie zaniepokojenie. Część ludzi w ramach robienia zapasów zaczęło wykupywać artykuły spożywcze (głównie sól, cukier i smalec) oraz zapałki, mydło i środki piorące. Około godz. 10-tej od strony zachodniej dał się słyszeć narastający z każda minuta warkot. Wielu mieszkańców Chojna, zgromadzonych na drodze koło kościoła, dostrzegło w końcu na bezchmurnym niebie zbliżające się samoloty. Kiedy samoloty lecące wysoko nad horyzontem znalazły się nad Chojnem można było wyraźnie zauważyć kilkadziesiąt dwusilnikowych bombowców, między którymi uwijały się zwinne samoloty myśliwskie. Samoloty te w szyku bojowym składającym się z kluczy i eskadr leciały w kierunku Poznania. Niektórzy sądzili, że były
to samoloty angielskie lecące na pomoc Polsce. Wielu młodych ludzi z Chojna zaczęło przygotowywać się do ucieczki na rowerach.
1 września, późnym popołudniem zjawił się na rowerze koło probostwa mężczyzna w średnim wieku, który zaczął nawoływać ludzi
do ucieczki. Twierdził, że uciekł z Międzychodu, gdzie widział jak Niemcy mordują Polaków. Kiedy ludzie zaczęli go pytać o bliższe szczegóły pojawił się ks. Szczerkowski, który poprosił przybyłego o wylegitymowanie się. Kiedy ten odmówił ks. Szczerkowski stwierdził, że jest to przysłany przez Niemców prowokator, który ma za zadanie wywołanie paniki wśród Polaków.
Człowiek ten słysząc słowa księdza szybko się ulotnił. Jednak przed wieczorem można było zaobserwować wielu ludzi z tobołkami, przeprawiających się łodziami lub promem na drugą stronę Warty, gdzie nocowali pod kupkami siana.

Miałem wtedy 14 lat doskonale pamiętam, że w dzień panowała piękna letnia pogoda, a noce były wyjątkowo ciepłe. Rano ci ludzie zwykle wracali do Chojna, by wieczorem znów nocować za rzeką. Począwszy od 1 września przez kilka kolejnych dni wieczorem
w czasie nadawania przez radio dziennika wieczornego przed domem moich rodziców gromadziło się wielu ludzi by wysłuchać najświeższych wiadomości o sytuacji na froncie. By wszyscy mogli dobrze słyszeć informacje głośnik radiowy wystawiano na okno. Informacje w Polskim Radiu były bardzo smutne, gdyż donosiły o bombardowaniu ludności cywilnej i wycofywaniu się Polskiej Armii w kierunku Wisły. Radio Berlin natomiast nadawało „Paradenmarsche" z częstymi komunikatami o postępach wojsk niemieckich na terytorium Polski. Starsi ludzie, znający język niemiecki, słuchali przemówienia Hitlera, który apelował do niemieckich żołnierzy aby odrzucili uczucie litości i niszczyli Polskę i Polaków. To też lotnictwo niemieckie od pierwszych godzin wojny, nie przestrzegając międzynarodowych konwencji podpisanych przez Niemcy, bombardowało cywilną ludność i cywilne obiekty. Późnym wieczorem
1września było słychać w Chojnie liczne wybuchy z kierunku południowego, a o godz. 22-ej z kierunku Wronek rozległ się potężny huk, który wstrząsnął .powietrzem. Następnego dnia okazało się, że wybuchy te były związane z wysadzaniem mostków na szosie łączącej Wronki z Sierakowem, a potężny huk był związany z wysadzeniem murowanego, wielołukowego mostu kolejowego we Wronkach. Kiedy po kilku dniach żołnierze niemieccy zobaczyli wysadzony most nie mogli nadziwić się precyzji polskich saperów, gdyż podczas tego potężnego wybuchu nie ucierpiał żaden z pobliskich domów mieszkalnych. Dopiero w październiku od mojego kuzyna Henryka Piaska dowiedziałem się, że był on w plutonie saperów, który wysadzał mosty na odcinku od Sierakowa do Obornik i że wysadzenie mostu we Wronkach okazało się zadaniem najtrudniejszym. Powiedział o tym tylko najbardziej zaufanym ludziom. Zresztą Niemcy i tak go o to nie podejrzewali gdyż dostał się do ich niewoli po słynnej bitwie Armii Poznań nad rzeką Bzurą.
W pierwszych dniach września wielu mieszkańców codziennie sprawdzało czy moja rodzina i ks. Szczerkowski są jeszcze w Chojnie. Mój ojciec wszystkich zapewniał, że nie opuści Chojna dobrowolnie i namawiał mieszkańców wsi aby nie uciekali. Będąc na froncie podczas l wojny światowej doskonale pamiętał jaką gehennę przeżywali ludzie podczas ucieczki przed wojskami niemieckimi.
Często sam w ramach swych skromnych możliwości tym ludziom pomagał.

W dniu 3 września, kiedy to Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę, nastroje ludności w Chojnie poprawiły się. Była to niedziela i po sumie przed kościołem zjawiło się trzech młodzieńców z Chojna z długimi jednostrzałowymi karabinami, które znaleźli na strychu opuszczonej leśniczówki. Młodzieńcy ci pod komendą Roszaka chcieli utworzyć oddział samoobrony wsi przed Niemcami.
Na to bardzo ostro zareagował Augustyniak, który przestrzegł przed bezpodstawnym narażaniem życia młodych ludzi oraz całej wsi. Roszak uznał te przestrogi za słuszne i kazał młodzieńcom, którzy notabene nie mieli przeszkolenia wojskowego ukryć broń. Jak się później przy remoncie dachu kościelnego okazało, broń została ukryta na poddaszu kościoła. Obecnie znajduje się ona w Muzeum Ziemi Szamotulskiej. Przypominam sobie, że wśród tych młodzieńców był Feliks Jankowski i Czesław Kokot.

7 września w godzinach przedpołudniowych w Chojnie pojawił się pierwszy patrol żołnierzy niemieckich. W odkrytym samochodzie przyjechał oficer z sześcioma żołnierzami. Po dwóch żołnierzy stało na stopniach samochodu z bronią gotową do strzału. Zatrzymali się koło kościoła gdzie czekała na nich grupka miejscowych Niemców. Najwylewniej witała ich Waldi - córka Apitza. Po wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski zaczął się okupacyjny terror. Wielu Polaków zostało rozstrzelanych. W różnych miastach Wielkopolski jak np. w Mogilnie za opór stawiany wojskom niemieckim rozstrzelano dziesiątki Polaków. Czaplewski za zatrzymanie niemieckiego samolotu stał już pod ścianą do rozstrzelania. W ostatniej chwili zjawił się jego sąsiad, Niemiec Stutzenbacher i stanął w jego obronie. Trzeba przyznać, że Stutzenbacher jako jeden z niewielu Niemców był życzliwie ustosunkowany do Polaków. Do Chojna dotarła wiadomość, że w Otorowie za wywieszenie w nocy polskiej flagi rozstrzelano trzech Polaków. Wszędzie Niemcy mieli zakładników
i za wszelkie próby dywersji lub sabotażu rozstrzeliwali ich, przyjmując, że zażycie jednego Niemca płaci życiem 10 polskich zakładników. Pamiętam rozwieszone w Chojnie niemieckie ogłoszenie (Bekanntma­chung) W języku polskim i niemieckim podpisane przez Greisera - nowego Gauleitnera Wartegau, obejmującego Wielkopolskę i miasto Łódź. Jeden z punktów tego ogłoszenia brzmiał: „Polak który podniesie rękę na Niemca staje się dzieckiem śmierci"'. Ogłoszenie to rozpoczynało się od słów: ,,Tak jak niebo nad ziemią tak nie będzie już nigdy Polski. Naród niemiecki jest narodem panów, a Polacy mogą być tylko jego parobkami. Żołnierze niemieccy wykupywali za niemieckie marki, które miały wartość dwukrotnie wyższa od złotówki, czekoladę, słodycze i elegancką bieliznę dla swych żon. Wśród wielu miejscowych Niemców zniknęło poczucie niemieckiej solidności i poszanowania prawa.

W połowie września 1939 r. przyjechał do gospodarstwa mojego ojca młynarz z Popowa Niemiec Lieske i zabrał bez żadnego pokwitowania konia. W końcu września wydano zarządzenie, że wszyscy Polacy muszą zdać władzom niemieckim rowery, radia
i mundury. Pamiętam jak Niemiec Tepfner przed gościńcem Skrzypkowiaka odbierał od mieszkańców Chojna rowery, dając właścicielom pojazdów karteczkę papieru z własnym podpisem, bez żadnej pieczątki. Mieszkańcom Chojna odebrano bez jakiejkolwiek zapłaty 80 rowerów, które załadowano na samochód ciężarowy i wywieziono do Wronek. Za nieoddanie radia groziła kara śmierci. W domu moich rodziców żandarmeria wojskowa przeprowadziła rewizję w poszukiwaniu broni, której nie znaleźli. Pamiętam natomiast, że znaleźli w szafie strażacką czapkę ojca i mimo tłumaczeń, że czapka ta nie jest związana z organizacją militarną wrzucili ją do pieca i spalili. Przy okazji znaleźli lornetkę, którą zabrali twierdząc, że jest to lornetka wojskowa.

W dniach 9 – 17 września rozegrała się słynna bitwa nad Bzurą, w której brało udział kilku żołnierzy z Chojna. Uderzenie Armii Poznań przy wsparciu Armii Pomorze spowodowało krytyczne położenie armii niemieckiej, która 8 września znalazła się na przedmieściach Warszawy i z marszu chciała zdobyć miasto. Radio niemieckie podało już komunikat, że wojska niemieckie wkroczyły do Warszawy. Tymczasem niemieckie dowództwo zaszokowane niespodziewaną ofensywa Armii Poznań musiało skierować swe doborowe wojska spod Warszawy i innych rejonów nad Bzurę. Po kilku dniach polska ofensywa załamała się na skutek ogromnej przewagi wroga. Część polskich wojsk walczących nad Bzura przedarła się do Warszawy. Mój szwagier A. Kołodziej, który służył
w zwiadzie baterii Gnieźnieńskiego Pułku Artylerii Konnej często opowiadał jak nad Bzurą Szkopy dostali łupnia. Na strychu domu koło Łowicza mieli punkt obserwacyjny. Przez odsunięte dachówki zauważyli, że na pobliskiej polanie pod lasem zatrzymały się niemieckie czołgi. Podali zainstalowanym telefonem ich dokładną pozycję dowództwu baterii, która pierwszą salwą z 4 dział rozbiła
3 niemieckie czołgi. Niemcy wpadli w popłoch i w czasie ucieczki stracili dalszych 9 czołgów. W jednej z miejscowości Niemcy wycofywali się tak szybko, że zostawili instrumenty orkiestry wojskowej.

W Chojnie zaczyna wszystkiego brakować, gdyż sklepy nie dostają żadnego zaopatrzenia. Wieczory stają się coraz dłuższe więc szczególnie daje się odczuć brak nafty do lamp. Niektórzy ryzykują i jeżdżą rowerami po naftę do Drezdenka. Rodzi się pytanie jak mogli jeździć rowerami skoro zdali je Niemcom? Otóż każda rodzina zdała 1 rower, a w wielu były po 2 lub 3 rowery. Niektórzy zaś poskładali rowery z kilku starych. Wracając jeszcze do lamp naftowych, to wkrótce z braku nafty coraz częściej zaczęły pojawiać się lampy karbidowe, które miały powszechne zastosowanie w kolejnictwie. W Chojnie te początkowo prymitywne lampy z blaszanych puszek lutował i wyrabiał Mierzwa.

W ostatnich dniach września powracają do Chojna młodzi ludzie, którzy uciekli z obawy przed Niemcami. Wielu z nich jak np. Henryk Jankowiak i Czesław Dokrzewski dotarli rowerami aż do Sochaczewa i tam napotkawszy wojska niemieckie zawrócili do domu.

W pierwszej połowie października powróciło do Chojna w polskich mundurach kilku mieszkańców wsi zwolnionych z niewoli niemieckiej. Byli to żołnierze Armii Poznań np. S. Berent, H. Piasek, A. Kołodziej i W. Radziej. M. Kapłon i W. Mądrawski, L. Radziej brał udział w obronie Warszawy. Generał Kutrzeba dowódca Armii Poznań, podpisując akt kapitulacji Warszawy wynegocjował od dowództwa niemieckiego zgodę na zwolnienie do domu żołnierzy tej armii oraz żołnierzy biorących udział w obronie stolicy, a pochodzących z Wielkopolski.

Do obozów jenieckich trafili: B. Kopka, S. Jarysz, L. Jankowski, S. Rębarz, F. Wardęga. H. Urban oraz J. Kozielski i L. Kozielski
i F.Dokrzewski, trefił na Węgry. Tylko, cudem, udało się uniknąć sowieckiej niewoli i niechybnej śmierci S. Radziejowi, który po mobilizacji został wcielony do KOP–u (Korpusu Ochrony Pogranicza) w Młodeczynie na granicy z ZSRR. Jego oddział przebijał się na zachód w kierunku Warszawy i dzięki temu dostał się do niewoli niemieckiej. Jako Wielkopolanin dobrze znający język niemiecki znalazł się w obozie przejściowym i razem z L. Radziejem powrócił do Chojna. S. Radziej wrócił z tej tułaczki w takim stanie, że nie poznały go rodzone dzieci, które mówiły ,,mamo, do nas przyszedł jakiś dziad”. Człowiek ten w Polsce Ludowej nie uzyskał praw kombatanta, a po jego śmierci odmówiono ich jego żonie. Po wojnie władze PRL-u odmówiły również pomocy wdowie Urbańczak, której mąż zginął jako żołnierz we wrześniu 1939 r. Wynika z tego, że gdyby ci żołnierze walczyli o komunę to byli by kombatantami. Wszyscy polscy żołnierze zwolnieni z niewoli niemieckiej musieli w każdą niedzielę meldować się u Ortstehera (naczelnika wsi) Apitza, który kazał siebie tytułować „Her Burgemeisted czyli pan burmistrz. Apitz został naczelnikiem Chojna po wkroczeniu Niemców do wsi.

W pierwszej połowie października przyjechali do Chojna z Warszawy Schoeneichowie. Przeżyli oni piekło oblężenia Warszawy.
Ich małe córki, z których najstarsza miała 6 lat, na widok nadlatującego samolotu strasznie krzyczały i płakały ze strachu przed bombami. Uspokoiły się dopiero po kilku dniach kiedy zauważyły, że w Chojnie nikt na samoloty nie reaguje. U moich rodziców oprócz Schoeneichów mieszkała również moja siostra Janina ze swym mężem leśniczym z Pustelni, który po powrocie z wojny nie został przez Niemców zatrudniony w swym zawodzie. Pragnę nadmienić, że w okresie jesieni nad lasami i polami Chojna niemieckie lotnictwo przeprowadzało ćwiczenia w tzw. lotach koszących. Grupy trójsilnikowych bombowców Ju54 zwanych przez Polaków „krowami" z ogromnym rykiem silników obniżały pułap lotu do kilku lub kilkunastu metrów nad ziemią czy lasem, wywołując popłoch wśród bydła, koni i zwierzyny leśnej. Sam widziałem w lesie w pobliżu jeziora stado spłoszonych jeleni.

W drugiej połowie października, po miesiącu od oficjalnego przekazania radia „burmistrzowi" Apitzowi, w domu moich rodziców pojawiło się tajne radio. Zmontowali je Sobek i Spychała z Obrzycka. Było to 3-lampowe radio zmontowane w puszce po konserwach. Zamiast głośnika miało słuchawki, które położone na talerzu umożliwiały odbiór nie tylko jednej osobie. Prowizoryczna antena znajdowała się w skrytce dachowej, do której zamaskowane wejście znajdowało się na balkonie od strony Warty. Po każdej audycji Radia Londyn o godz. 21, Iampy radiowe oraz inne części jak np. słuchawki, baterie były chowane każda z osobna w skrytkach pod podłoga strychu. Radio było obsługiwane przez mojego starszego brata Leona Radzieja. W czasie słuchania radia jedna osoba z rodziny dyżurowała, obserwując dyskretnie czy nie ma w pobliżu podejrzanych osób. Radio było stale nastawione na Londyn, aby Niemcy jak np: Apitz nie usłyszeli pisków w swoich radiach podczas poszukiwania w naszym radio stacji Londyn. Piski takie Świadczyłyby o tym, że w pobliżu znajduje się radio. O tajnym radiu w naszym domu wiedziało kilka zaufanych rodzin jak np. Jankowiakowie, Dokrzewscy, Pukowie i ks. Szczerkowski oraz wiele osób, które były w ruchu oporu np. leśniczy Nowak, nauczyciel Mierzwicki, Dąbrowski z Sierakowa i Hak z Wronek. Ksiądz Szczerkowski będąc w obozie koncentracyjnym w Dachau w swych listach nigdy nie omieszkał zapytać czy pani „Skrzyneczkowa" (mając na myśli radio) jest zdrowa. Posiadanie tajnego radia stanowiło zagrożenie życia nie tylko dla mojego brata Leona, ale również dla całej rodziny, składającej się wówczas wraz z dziećmi z 14 osób. Radio to obecnie znajduje się w muzeum w Szamotułach.

Późną jesienią Niemcy wprowadzają karty identyfikacyjne dla Polaków. Są to karty z imieniem i nazwiskiem oraz odciskiem palca wskazującego tzw. /J/ngerabdruckkarte. Ponad to dla ludności polskiej została wprowadzona godzina policyjna od 19-tej do 6-tej
w okresie zimowym i od 22-giej do 5-tej w okresie letnim. Niemiec Apitz mieszkańców Chojna spotkanych po godzinie policyjnej bił, a obcych zamykał do aresztu. Wieczorami obowiązywało zaciemnianie okien przed lotnictwem. Za niedokładne zaciemnianie groziły surowe kary. Polakom nie wolno było również podróżować bez zezwolenia. Zbliża się jedna z najostrzejszych zim. Wśród niektórych mieszkańców rodzi się wiara, że 8 grudnia, w dniu Święta Matki Boskiej wydarzy się cud i Niemcy zostaną ukarani za swą pychę.
Nic takiego jednak nie nastąpiło i Święta Bożego Narodzenia były bardzo smutne. Jeziora były jeszcze w posiadaniu moich rodziców, to też ryb na święta nikomu w Chojnie i okolicy nie zabrakło. Z wyżywieniem na wsi w porównaniu z miastami też nie było najgorzej. Każdy coś hodował, a najbiedniejsi mieli przynajmniej kozę, króliki i kury. Podczas tej ostrej i śnieżnej zimy, kiedy pokrywa śniegu wynosiła około pół metra, najgorzej było z opałem. Wielu ludzi w obawie o swój los nie przygotowało zapasu opału na zimę. To też zimą na wielką skalę, nielegalnie wycinano brzozy. Jest to jedyne drewno, które pali się w stanie mokrym, jednak jego wydajność kaloryczna jest 2-krotnie niższa od kaloryczności drewna suchego. Mieszkańcy Chojna w długie zimowe wieczory siadali przy żelaznych piecykach i rozmawiali z wielką nadzieja o Anglii i Francji, o rychłym ataku tych państw na Niemcy i oswobodzeniu Polski.

Około 10 lutego 1940 r. w rejonie Wronki - Krzywołęka na śniegu zakwitły kwiatki nadziei w postaci ulotek (w języku polskim) zrzuconych przez angielskich lotników. Treść tych ulotek zaczynała się od słów „My lotnicy angielscy przynosimy Polakom nadzieję pokonania naszego wspólnego wroga”. Treść tych ulotek miała podtrzymać morale Polaków w walce z okupantem. Ulotki te zostały zrzucone nocą i od wczesnych godzin rannych Niemcy zarządzili zbieranie ulotek aby nie dostały się w ręce Polaków. Kilka z tych ulotek trafiło do Chojna, ale nie wiem czy chociaż jedna z nich się zachowała, gdyż Niemcy grozili surowymi karami za ich posiadanie. W połowie marca przyszło nagłe, wiosenne ocieplenie powietrza i szybko zaczęła topnieć gruba pokrywa śniegu „ Warta wystąpiła
z koryta, w którym zalegał gruby i twardy jeszcze lód, który nie mając oparcia o brzegi zaczął pod wpływem silnego prądu rzeki pękać i spływać. Napór lodu był tak silny, że mimo wysiłków niemieckich saperów, łamał drewniane mosty jak zapałki znosząc z prądem całe ich fragmenty. Podczas wysadzania lodu przed mostem we Wronkach jedna z brył poleciała wysoko w powietrze nad rynek
i zabiła 16-letnią gimnazjalną koleżankę mojego brata Joachima. Jedno z przęseł wronieckiego mostu płynące wraz z lodem przechwyciło koło przeprawy promowej w Chojnie kilku ludzi. Ludziom tym, wśród których najaktywniejszy był Szczepan Dymek, mimo ogromnego wysiłku udało się dopłynąć z przęsłem do brzegu koło Strugi Młyńskiej. Wysiłek tych ludzi okazał się zbędny, gdyż po kilku dniach od tego zdarzenia przyjechało niemieckie wojsko i zabrało belki mostu. Polacy jednak cieszyli się ze spłatanego Niemcom przez św. Józefa figla. Przy odbudowie zniszczonych mostów na Warcie pracowało kilku cieśli z Chojna, wśród których byli Teodor Majewski i Stanisław Dokrzewski. Warto nadmienić, że Majewski miał największą pasiekę w Chojnie, składającą się z około 20 uli zwanych pniami. W tym czasie w Chojnie znanym od wieków z tradycji pszczelarskich istniało co najmniej kilkanaście innych pasiek. Wiosną 1940 r. okazało się, że podczas tej ostrej zimy wymarzła większość drzew owocowych. Wyginęło również dużo zwierzyny leśnej, a dzikie króliki wyginęły prawie całkowicie.

Około 10 kwietnia 1940 r. przejechała z Wronek do Chojna niemiecka policja i aresztowała (na podstawie listy sporządzonej) przez Apitza 4 mężczyzn, którzy zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Dachau. Wśród wiezionych konnym wozem pod eskortą policji zapamiętałem Roszaka z Pola, Wieczorka -właściciela sklepu, Józefa Pluskotę z Małych Błot oraz Strychalskiego. W obozie
w Dachau znaleźli się również inni mieszkańcy Chojna np. Józef Helwich, Jan Śniadecki zwany ,,Cyganem" oraz Jan Sarna. Kiedy oni zostali aresztowani nie wiem, wiem natomiast że dwaj pierwsi przeżyli obóz. Natomiast z czterech wcześniej aresztowanych z obozu wrócił tylko Józef Pluskota. Z więzienia w Rawiczu nie wrócił Alfred Kołodziej. Nie wróciła również z więzienia Wanda Dopierała
z domu Spolankiewicz i Wąsiewicz zwany ,,Pitą”. Niemcy podobnie jak Rosjanie przeprowadzili na okupowanych terenach Polski masowe aresztowania i zsyłki do obozów Polaków że świata kultury i nauki oraz działaczy politycznych i społecznych.
Nie oszczędzono również księży katolickich. W Niemczech i w krajach podbitych na całkowitą zagładę skazano Żydów i Cyganów.  Głośna była również sprawa wywiezienia do obozu profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. A Jest rzeczą niezrozumiałą, że w Chojnie został aresztowany miejscowy Niemiec Ulbricht z Błot Małych. Powodem jego aresztowania miała być zbyt wielka przyjaźń z Polakami przed wojną. Ulbricht zginął.

Również w pierwszej połowie kwietnia został aresztowany ks. Szczerkowski, podobnie jak większość księży w Wielkopolsce.
W najbliższej okolicy nie aresztowano jedynie księży w Biezdrowie. Aresztowani księża zostali najpierw na okres 2-3 tygodni umieszczeni na terenie klasztoru w Chludowie, skąd wywieziono wszystkich do obozu w Dachau.

Zaraz po aresztowaniu ks. Szczerkowskiego na plebanię w Chojnie wprowadził się Emil Apitz, przejmując jednocześnie proboszczowskie gospodarstwo rolne. Mieszkając na plebani miał lepszy wgląd w życie mieszkańców wsi. Zaraz po wprowadzeniu się Apitza na probostwo, za jego zgodą, do domu mojego ojca Walentego Radzieja zostały przeniesione księgi parafialne oraz biblioteka wraz częścią mebli należących do ks. Szczerkowskiego. Mszę Świętą w każdą niedzielę odprawiał w Chojnie ks. Dybski
z Biezdrowa. Z księdzem przyjeżdżał organista Pujanek. Przyjeżdżali rowerami i zawsze zatrzymywali się u moich rodziców, gdzie po mszy byli podejmowani obiadem. Do dziś pamiętam jak ks. Dybski zachwycał się pięknym śpiewem ludzi w Chojeńskim kościele.

Wiosną 1940 r. władze niemieckie. zarządziły w Chojnie i w całym Wartegau rejestrację wszystkich Polaków od 12 roku życia
w Arbneitamt - Urzędzie Pracy. Chojno podlegało Urzędowi Pracy we Wronkach. Na przymusowe roboty do Niemiec wywieziono w tym czasie kilkunastu mieszkańców wsi, w tym głównie młodzież i dzieci. Bo czy do młodzieży zaliczyć można 14 letnich chłopców? Wśród czterech chłopców wywiezionych do Niemiec w takim właśnie wieku byli Bronisław Jankowski i Józef Spolankiewicz. Pamiętam, że wśród dziewcząt wywiezionych na roboty była m.in. Irena Jankowiak, Ja natomiast miałem szczęście, gdyż przez Urząd Pracy zostałem skierowany do gospodarstwa rolnego prowadzonego przez wdowę Kaczmarek w Chojnie. Z uwagi na małą odległość tego gospodarstwa mieszkałem w domu u rodziców i chodziłem do pracy u Kaczmarkowej. Szczęście miał również mój 17-letni brat (uczeń gimnazjalny) Joachim, któremu pozwolono pozostać jako pracownikowi rolnemu na gospodarstwie naszego ojca Walentego Radzieja. Część mieszkańców Chojna została zatrudniona w firmie budowlanej inżyniera Neugebauera w Sierakowie.
Kilku robotników leśnych znalazło pracę w leśnictwach: Chojno, Pustelnia, Samita i Tomaszewo. Inni mieszkańcy wsi byli zatrudnieni
w niemieckiej firmie zajmującej się produkcją mioteł z brzozowych gałązek oraz produkcją faszyny w okolicznych lasach.
Czterech robotników pracowało przy regulacji rzeki Warty. Kilku mieszkańców Chojna dojeżdżało do pracy we Wronkach.
Część mieszkańców wsi, w tym głównie kobiety, chodziła do prac sezonowych przy kopaniu torfu w Pakawiu oraz do pracy
w majątkach ziemskich w Dąbrowie oraz Mylinie. Również wiosną 1940 r. zostały wprowadzone kartki żywnościowe. Na kartki Polacy otrzymywali 300 g chleba dziennie oraz tygodniowo: 125 g masła lub smalcu, 250 g cukru, 400 g mięsa lub wyrobów mięsnych. Ciężko pracujący mogli dostawać dodatkowe kartki. Rolnicy na gospodarstwach rolnych mieli przeliczniki tych przydziałów na członków rodzin i byli zobowiązani do odstawiania wszystkich nadwyżek. Rolnik otrzymawszy zezwolenie na ubój świni tzw. „Schlachtschen" musiał w obecności miejscowego Bauerfuhrera –Sage zważyć świnię, po czym ten obliczał na jak długi okres czasu rodzina nie otrzyma kartek na mięso. Za nielegalny ubój świni tzw. „Schwarzschlachtung” groziła Polakom kara śmierci. Poza żywnością były reglamentowane wszystkie artykuły od mydła począwszy poprzez buty i ubrania robocze, na talonach na artykuły żelazne kończąc. Mydło przypominało zieloną glinę i w ogóle nie chciało się mydlić. Talony tzw. „Ścheinjl’ otrzymywało się na podstawie wniosku składanego do Urzędu Gminy we Wronkach. Wszyscy Polscy rolnicy mieli nałożone obowiązkowe kontyngenty produktów rolnych, za dostarczenie których należne pieniądze były przekazywane na konto ,,Ostbank". Z konta bankowego można było kupować nawozy sztuczne i maszyny rolnicze o ile uzyskało się na nie przydział. Na utrzymanie rodziny musiały zatem wystarczyć pieniądze ze sprzedaży masła i jaj. Rolników z Chojna z małymi wyjątkami Niemcy nie wysiedlili dlatego, że po wojnie tereny te miały być zalesione.

Od wiosny 1940 r. Niemcy starają się zatrzeć wszelkie ślady polskości na prastarych ziemiach polskich. Zmieniają nazwy polskich miejscowości na niemieckie, nie mające nic wspólnego z ich przeszłością historyczną. Nazwa Chojno została zamieniona przez Niemców na Karlsfeld (Pole Karola). Dawniejsza niemiecka nazwa Wronek - Wronke została zastąpiona przez Wartenstadt. Natomiast Biezdrowo zmieniono na Feldstadt, a Pożarowo na Barenbusch. Zaczęto również systematycznie niszczyć przydrożne krzyże i figury. Pracę tą zlecono Polakom. Może z dwojga złego było to lepsze rozwiązanie, gdyż ochroniono te Święte dla Polaków miejsca przed profanacją jakiej z pewnością dopuściliby się Niemcy. Figurę Matki Boskiej, która stała koło Straży Pożarnej
w Chojnie zdjęto z cokołu i ustawiono z tyłu pod murem kościoła. Inne figury starano się umieścić w wykopanym obok wykopie.
Przy pracach tych koło młyna w Chojnie doszło do śmiertelnego wypadku. Na stojącego w wykopie Nowaka niespodziewanie wywróciła się figura Matki Boskiej, Większość Polaków była przekonana, iż jest to znak, że Bóg wkrótce ukarze Niemców.

Od początku kwietnia Polacy oczekiwali ofensywy Francji i Anglii przeciwko Niemcom. Wypadki potoczyły się inaczej i napływające lawinowo niepomyślne wiadomości spowodowały wielkie przygnębienie wśród ludności polskiej. 9 kwietnia 1940 r. wojska niemieckie bez walki zajęły Danię i zaatakowały Norwegię. W celu militarnego wsparcia Norwegii, Anglia i Francja wysłały do Narwiku korpus ekspedycyjny, w którym dzielnie walczyła Polska Brygada Strzelców Podhalańskich. Korpus ten został ewakuowany po załamaniu się obrony Francji. 10 maja Niemcy bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Belgię, Holandię i Luksemburg
w rozpoczętej wielkiej ofensywie przeciw Francji. Francuzi, wierząc w swoją potężną linię obronną Maginota, nie wyciągnęli żadnych wniosków z przeprowadzonej przez Niemców wojny błyskawicznej w Polsce. Niemcy powtórzyli swój manewr z 1 wojny światowej
i znów uderzyli na Francję przez Belgię, czym ponownie zaskoczyli Francuzów i Anglików. Mimo, że armia francuska nie ustępowała niemieckiej pod względem liczby czołgów, to jednak Niemcy dzięki dywizjom pancernym parli do przodu o wiele szybciej niż
w Polsce. Francuzi w odróżnieniu od Niemców mieli swe czołgi rozproszone w dywizjach piechoty. Poza tym komuniści francuscy wpatrzeni w ZSRR – sprzymierzeńca Niemiec, siali defetyzm wśród żołnierzy swojej armii aby nie walczyli i nie umierali za Gdańsk. Na nic zdało się męstwo polskiej armii walczącej na terenie Francji! Wraz z ewakuującą się do Anglii armią angielską udało się ewakuować 50 tys. żołnierzy polskich. 16 czerwca Niemcy wkroczyli do Paryża, w którym Hitler odbierał defiladę zwycięskiej armii niemieckiej. W tym dniu w Niemczech i we wszystkich krajach podbitych o godz. 12.00 w południe z rozkazu władz niemieckich
w kościołach rozdzwoniły się dzwony. W Chojnie z rozkazu Apitza dzwony kościelne biły po raz ostatni. Dzwoniły tylko 12 lat. Wszyscy Niemcy w Chojnie przeżywali wielką euforię zwycięstwa. Na wszystkich domach wywieszono hitlerowskie flagi. Tymczasem ludność polską ogarnęło chwilowe przygnębienie, przy jednoczesnej żywej nadziei, że Niemcy tę wojnę muszą przegrać. Na placu boju została osamotniona Anglia, na którą w lipcu Niemcy rozpoczęli ofensywę lotniczą. W bitwie powietrznej o Anglię wielkim męstwem odznaczyli się lotnicy polscy, którzy zestrzelili kilkaset Niemieckich samolotów. W sumie Niemcy stracili około 1700 samolotów i we wrześniu zrezygnowali z dalszych ataków. Po zdobyciu Belgii, Francji i Holandii nawet w Chojnie poprawiło się zaopatrzenie w sklepach w niektóre artykuły żywnościowe. Nawet bez kartek można było kupić cukier, kakao i prawdziwą oliwę
z oliwek. Kakao było w dużych papierowych workach, zmieszane z cukrem było ulubionym przysmakiem dzieci. Podczas lata obrodziły w Chojnie grzyby, które rosły nawet na leśnych drogach. Kapelusze grzybów smażone na oliwie z oliwek ze szczypta soli stanowiły niezły rarytas. Obfitość tych towarów trwała zaledwie dwa lub trzy miesiące.

Po zwycięstwie Niemców nad Francją, wzmagają się represje w stosunku do ludności polskiej. Niemcy kontynuują zapoczątkowane zimą 1939/1940 r. wysiedlenia Polaków z Wielkopolski do Generalnej Guberni (dawnej Kongresówki i Okręgu Krakowskiego),
w której nie udało się Niemcom stworzyć tak jak w innych okupowanych krajach podległego sobie rządu. Ze wsi o lepszych glebach wysiedlono wszystkich właścicieli gospodarstw rolnych i na ich miejsca przyszli Niemcy. Tylko z miasta Poznania wywieziono 100 tys. Polaków. Najgorsze było wysiedlanie podczas zimy, kiedy to zwykle o 5-tej rano pukano do drzwi domu i dawano-15 minut na spakowanie się i zabranie niezbędnych rzeczy osobistych. Ludzi tych w czasie ciężkich mrozów wieziono wozami do stacji kolejowej gdzie czekały na nich często nie ogrzewane wagony, którymi wywożono ich do tzw. „Guberni”. Wysiedlani po wojnie Niemcy podnosili krzyk na cały świat jaka to ich krzywda spotkała ze strony Polaków, zapominając, że to właśnie oni zapoczątkowali na wielką skałę wysiedlanie ludności Wielkopolski. Restrykcją objęte było również zawieranie małżeństw przez Polaków. Uzyskanie zgody na zawarcie małżeństwa zależało od opinii miejscowych władz np. naczelnika wsi oraz uwarunkowane było wiekiem przyszłych małżonków. Aby uzyskać takie zezwolenie mężczyzna musiał przekroczyć 28 rok życia, a kobieta 25 lat.

Latem 1940 r. w Chojnie zostały zapoczątkowane obowiązkowe ćwiczenia Straży Pożarnej. W każdą niedzielę o godz. 6-tej koło remizy strażackiej odbywały się zbiórki wszystkich mężczyzn ze wsi. Ćwiczenia z niemiecką komendą pod czujnym okiem Niemca Tephera prowadził Józef Ratajczak. Jesienią podczas rozbiórki przydrożnej figury w okolicach Wronek przez polskich więźniów jednemu z nich udało się- uciec. Trzeba zaznaczyć, że więźniowie nie uciekali kiedy byli pilnowani przez nieuzbrojonych polskich strażników więziennych, bo wiedzieli jakie grożą im ciężkie kary. Zbiegły więzień dotarł wieczorem na plebanię do Biezdrowa, gdzie od ks. Dybskiego otrzymał pomoc w postaci ubrania i pieniędzy na podróż. O wydarzeniu tym opowiadały sobie dwie kobiety przy wykopkach ziemniaków w Biezdrowskim majątku. Przypadkiem tę rozmowę usłyszał nadzorujący pracę miejscowy Niemiec i zgłosił to na policję. W wyniku tego donosu ks. Dybski został natychmiast aresztowany. Prawdopodobnie dzięki wstawiennictwu niemieckiego zarządcy majątku, z którym proboszcz Kucharski miał dobre stosunki towarzyskie, ks. Dybski trafił na salę sądową
a nie do obozu koncentracyjnego. Na rozprawie tej ks. Dybski tłumaczył, że zgodnie z zasadami chrześcijańskimi dał proszącemu człowiekowi jałmużnę. Nie wiedział kim jest ten człowiek, bo gdyby wiedział to na pewno zgłosiłby to władzom niemieckim.
Sąd niemiecki skazał ks. Dybskiego na 8 miesięcy więzienia w Poznaniu przy ul. Młyńskiej. Również jesienią 1940 r. zostały odebrane moim rodzicom jeziora w Chojnie. Jeziora wraz z łodziami i całym sprzętem rybackim przejął Niemiec z Sierakowa Grolmisch.
Po jesieni przyszła druga ciężka, wojenna zima, która również obfitowała w opady śniegu. W tym czasie docierają do nas głównie przez tajne radio wiadomości z Londynu o toczących się walkach Anglików z Włochami w Libii. Ponoszącym porażki Włochom
z pomocą przychodzą Niemcy. W walkach tych brała udział Polska Brygada Karpacka, która wsławiła się obrona Tobruku w okresie od sierpnia do grudnia 1941 r. Niemcy natomiast podczas tej zimy chełpią się dużymi sukcesami w walkach na morzu. Pamiętam dobrze jak żona Apitza w sąsiedzkich rozmowach z moją matka, chwaliła się ile to niemieckie łodzie podwodne zatopiły angielskich statków. Żona Apitza mimo, że była zagorzałą niemiecką patriotką okazywała (w odróżnieniu od swego męża) Polakom ludzkie uczucia. Jej to, jak opowiadała mojej matce, której była szkolną koleżanką, należy zawdzięczać, że mój ojciec nie został wywieziony do Dachau. Prawdopodobnie to ona wykreśliła nazwisko mojego ojca ze sporządzonej przez Apitza listy.

W kwietniu 1941 r. rynek i wszystkie place we Wronkach zapełniły się setkami wojskowych samochodów ciężarowych należących do zmotoryzowanych oddziałów piechoty. Po kilku dniach wojsko niemieckie odjechało w kierunku wschodnim. W tym samym czasie Niemcy w wojnie na Bałkanach zajęli Jugosławię i Grecję, a w maju niemieccy spadochroniarze zajęli wyspę Kretę. W końcu maja wrócił z więzienia ks. Dybski. Pamiętam, jak powiedział wtedy moim rodzicom, że drugi raz nie dałby się Niemcom aresztować.
W czasie kiedy ks. Dybski siedział w więzieniu, opiekę duszpasterską w Chojnie sprawował ks. Kucharski - proboszcz z Biezdrowa. Jednakże ks. Kucharski z uwagi na ogromne obowiązki oraz zły stan zdrowia nie mógł w każdą niedzielę być w Chojnie.

Dzień 22 czerwca 1941 r. okazał się zwrotnym momentem w II wojnie światowej. W tym dniu Niemcy bez wypowiedzenia wojny zaatakowali Związek Radziecki. Pamiętam, że była to piękna, słoneczna niedziela. Po mszy św. W naszym domu poza ks. Dybskim gościła rodzina dr Źimniaka z Wronek. Nawieść usłyszaną z Londynu o wojnie Niemców na wschodzie wszystkich ogarnęła wielka radość i nadzieja rychłego zakończenia tej wojny. W związku wielkimi sukcesami wojsk niemieckich nadzieje te szybko się rozwiały. Pamiętam umieszczoną na ścianie jednego budynku we Wronkach mapę Rosji, na której chorągiewkami na szpilkach zaznaczano zdobywane przez Niemców miejscowości. We wrześniu lub na początku października 1941 r. został w Biezdrowie aresztowany
ks. Kucharski, który wywieziony do Dachau wkrótce zmarł. Księdzu Dybskiemu udało się uciec. Ukrywał się do czasu wkroczenia Rosjan do Poznania.

Po aresztowaniu ks. Kucharskiego kościół w Chojnie i wszystkie okoliczne kościoły z wyjątkiem kościoła w Otorowie zostały zamknięte do końca wojny. Na drzwiach kościoła w Chojnie Apitz przybił tablicę z napisem „Polnische Kirche" - Polski Kościół. Prawie w ostatniej chwili przed zamknięciem kościoła rodzinie Puków udało się w ciemności wynieść z zakrystii szaty i naczynia liturgiczne, które zostały ukryte u Jankowiaków. Wiem, że Apitz wypytywał gdzie podziały się te rzeczy. Odpowiadano mu, że po aresztowaniu ks. Szczerkowskiego zostały one zabrane do Biezdrowa, a przyjeżdżający stamtąd ksiądz każdorazowo woził potrzebne mu szaty ze sobą. Poza najbliższym kręgiem znajomych nikt nie wiedział o ukrywanych przez Jankowiaków szatach i naczyniach liturgicznych. Ze strony Niemców groziła za to wielka kara i represje dla całej rodziny. To też po wojnie tej rodzinie wielką wdzięczność okazały władze kościelne, nie pomijając mieszkańców Chojna.

Ogłaszana z wielką butą przez Hitlera błyskawiczna wojna w Rosji nie powiodła się. Niemców obserwujących już przez lornetki Moskwę zaskoczyła mroźna i śnieżna zima oraz niespodziewane kontruderzenie wojsk rosyjskich, które odrzuciło Niemców o 200 km. Ta potężna armia niemiecka nie była przygotowana do prowadzenia wojny w zimowych warunkach Rosji. To też w Niemczech
i krajach podbitych ogłoszono zbiórkę kożuchów, ciepłej odzieży oraz nart na potrzeby frontu wschodniego. W Chojnie jak
i okolicznych miejscowościach to nie była zbiórka ale brutalny zabór kożuchów. Słyszałem od znajomych, że we Wronkach na ulicy zabierano Polakom kożuchy i futra. Na front wschodni wysyłano niemieckim żołnierzom paczki świąteczne. W niemieckiej gazecie „Osfoeufscher Beobachtel, która czytał mój ojciec pojawiało się coraz więcej nekrologów żołnierzy, którzy ginęli za ojczyznę i Hitlera.

W Chojnie przeżywaliśmy już trzecią zimę pod okupacją, Podczas długich wieczorów jedyną rozrywka było czytanie polskich książek, bo jakiekolwiek kontakty towarzyskie z uwagi na godzinę policyjną nie wchodziły w rachubę. Dla mnie i moich najbliższych wielkim przeżyciem było słuchanie w niedzielne przedpołudnia gry na skrzypcach Józefa Puka. Dzisiejszej młodzieży trudno zrozumieć,
że ludność polska w czasie okupacji nie mogła słuchać muzyki i bawić się przy muzyce nawet w dniu ślubu. Pamiętam jak Apitz wpadł do naszego domu w dniu ślubu mojego brata Leona z Anielą Jankowiak i zrobił straszną awanturę za tańce przy muzyce. Powiedział, że Polakom nie wolno się bawić w czasie kiedy trwa wojna i giną niemieccy żołnierze. Przez cały czas pobytu w obozie w Dachau ks. Szczerkowski na specjalnie przygotowanych przez Niemców kartkach pisał listy do moich rodziców. W każdym z nich zapytywał jak się czuje pani Skrzyneczkowa (miał na myśli radio) oraz czy Marysieńka mieszka koło Straży Pożarnej. O wszystkim był na bieżąco informowany. W ramach dozwolonych przez władze niemieckie przepisów ks. Szczerkowski otrzymywał z Chojna paczki żywnościowe, którymi dzielił się ze współwięźniami. Paczki te organizowała moja matka a wiele rodzin z Chojna przynosiło potrzebne produkty żywnościowe. Polakom jednak tych paczek nie wolno było wysyłać. Mogli je wysyłać tylko obywatele narodowości niemieckiej. W tym czasie we wszystkich pocztach na terenie Wielkopolski były wielkie napisy „F(ir Po/enł Juderi und Zigeune Packc/1eri bis 50 g”- Dla Polaków, Żydów i Cyganów paczki tylko do 50 g. Najczęściej więc paczki wysyłała zaprzyjaźniona z naszą rodziną najstarsza córka Noja, która przed wojną wyszła za mąż za Ericha Ventzke z Bukowca. Rodzina Ventzke zawsze była bardzo przychylna Polakom. Erich jako katolik brał ślub w kościele katolickim w Chojnie). Nie odmówił również wysyłania paczek kuzyn mojej matki Volksdeutsch Tadeusz Kramer z Wronek. Raz paczkę do Dachau wysłał Niemiec z Chojna Ewald Janke, który od czasów przedwojennych utrzymywał kontakty z naszą rodziną. Ksiądz Szczerkowski w listach z Dachau pisał, że w pracach fizycznych często pomagali mu dwaj Chojanie - Helwich i Śniadecki. Po wojnie ks. Szczerkowski w podzięce ofiarował parafii nowe szaty liturgiczne i kielich mszalny.

Latem 1942 r. Niemcy przeprowadzili wielką ofensywę na Kaukaz oraz Stalingrad. Po odniesionych początkowo sukcesach,
w listopadzie armia niemiecka została okrążona pod Stalingradem. 2 lutego 1943 r. niedobitki VI Armii Niemieckiej poddały się.

Pod Stalingradem zginał wcielony do armii niemieckiej Erich Ventzke mąż Jadwigi Noj z Chojna. Klęska Niemców była punktem zwrotnym tej wojny. Od tego momentu wojska rosyjskie przejęły inicjatywę, zmuszając dotąd niezwyciężoną armię niemiecką do odwrotu. Niemcy ponieśli również klęskę w Afryce Północnej zakończoną kapitulacją w pierwszej połowie maja w Tunisie. Wkrótce Amerykanie, którzy uprzednio. wylądowali w Afryce Północnej, przerzucili swe wojska na Sycylię i do południowych Włoch. Po tych dotkliwych klęskach wojsk niemieckich, w krajach podbitych, a w szczególności Jugosławii i Polsce nasiliła się działalność ruchu oporu. Oddziały partyzanckie w Polsce niszczyły coraz więcej transportów niemieckich jadących na front wschodni. Niemcom zaczęło też brakować surowców, a w szczególności metali kolorowych.

W kwietniu 1943 r. w Chojnie z polecenia Apitza zostały zabrane kościelne dzwony. Była to dla mieszkańców wsi nieodżałowana strata. Od tego czasu minęło ponad 50 lat, a kościół w Chojnie nie doczekał się nowych dzwonów. 28 maja 1943 r. mój starszy brat Leon, płynąc łodzią do zastawionych sieci, usłyszał w zagajniku przy północno-zachodnim brzegu jeziora Radziszewskiego pękanie gałązek. Przybił do brzegu i skierował się w kierunku usłyszanego hałasu. Kiedy znalazł się na miejscu został otoczony przez 5-ciu mężczyzn w nieznanych mu mundurach. Po pierwszej wymianie słów okazało się, że są oni jeńcami rosyjskimi zbiegłymi z niemieckiej niewoli. Na plecach swych mundurów mieli wymalowane białą farbą litery SU, co oznaczało Sowiet Union. Z posiadanych narzędzi mieli saperkę, toporek, obcęgi oraz kociołek do gotowania. W tym czasie w odległości ok. 300 m od tego miejsca orał pole mój brat Joachim. Na polu tym obecnie rośnie las. Leon przyszedł do Joachima i opowiedział o spotkanych w lesie Rosjanach, po czym obaj udali się do zbiegłych jeńców. Rosjanie mówili, że z zawodu są nauczycielami i pragną iść na wschód do swoich. Od Joachima otrzymali mapę fizyczną i komplet przyborów do golenia. Ponadto zostali wyposażeni w kilkudniowy zapas żywności, buty oraz zostali poinformowani jak się mają zachowywać na terenie Wielkopolski, gdzie na gospodarstwach rolnych osiedli głównie Niemcy. Dopiero po ok. 200 km marszu na wschód mogli się czuć w miarę bezpiecznie, gdyż we wsiach praktycznie nie było Niemców i działały silne oddziały partyzantki polskiej. Bez zaplecza żywnościowego wsi partyzantka nie miała racji bytu. Wdzięczni za okazaną pomoc Rosjanie przekazali Leonowi Radziejowi list dokument ze swoimi adresami, którego kopię zamieszczam. Z dostępnych mi publikacji
L. Gomolca na temat działań dywersyjno- partyzanckich na terenie Puszczy Noteckiej wynika, że tych pięciu Rosjan zostało schwytanych przez Niemców około 70 km na wschód od Poznania. Wiele lat po wojnie, w wyniku licznych publikacji na temat pięciu Rosjan, którzy w roku 1943 byli w Chojnie, Leonowi Radziejowi udało się z jednym z nich nawiązać kontakt i wyjechać do Rosji na spotkanie z nim.

W nocy z 3 na 4 czerwca 1943 r. na wielu polach w Chojnie zmarzło w okresie kwitnienia i zawiązywania ziarna żyto oraz inne uprawy rolne, będące w okresie wegetacji. W wyniku nocnego przymrozku podczas, którego temperatura przy gruncie wynosiła -5°C, w 90% zmarzło żyto na Błotach Małych i Wielkich oraz w Radziszewie. W związku z tym wielu rolników znalazło się w krytycznej sytuacji. Otrzymali oni pomoc głównie w formie ziarna siewnego z majątku ziemskiego w Biezdrowie i Pożarowie.

We wrześniu 1943 r. Włochy zrywają sojusz z Niemcami i żołnierze włoscy zostają rozbrojeni i internowani w obozach jenieckich.
W końcu lata tego roku, w Chojnie na skraju Góry Krzyżowej koło gospodarstwa Banaszkiewicza zostało schwytanych przez Niemców dwóch włoskich jeńców. Do Wronek odwoził ich furmanką konną mój brat Joachim pod eskortą policjanta. Większość Niemców mimo ponoszonych klęsk dalej wierzyła Hitlerowi, który obiecał im zwycięstwo. Zauważyłem, że w tym czasie na lokomotywach przejeżdżających m.in. przez Mokrz i Wronki pojawiły się napisy ,,Rader mussen ro//en fur der Sieg ,, – „Koła muszą toczyć się dla zwycięstwa”. Na murach ukazały się plakaty ukazujące ubraną w czerń, przygarbioną postać, przy której znajdował się wielki napis ,,PSST. Feind horch mit" czyli ,,Wróg podsłuchuje". Miniatury tych obrazków były nawet na pudełkach zapałek.

Jesienią 1943 r. do Chojna przyjechało kilka rodzin Niemców Czarnomorskich (Schwarzmeeredeutsche) ewakuowanych z Rosji. Cztery rodziny zostały zakwaterowane w szkole, a dwie, o ile dobrze pamiętam, w domu Heliaszów. Historia tych rodzin została opisana w rozdziale dotyczących chojeńskiej szkoły. Od późnej jesieni, w Chojnie dały się słyszeć odgłosy wojny, kiedy to lotnictwo angielskie dokonywało wieczornych i nocnych nalotów na Berlin. W czasie tych nalotów, kiedy wybuchały ciężkie bomby o masie
ok. 1 tony, zwane przez Niemców „Luńtorpede”, okna od zachodniej strony naszego domu silnie drżały i wydawały odgłos jak gdyby koś walił w nie pięściami. Trwało to zwykle od 1 do 2 godzin. Przy bezchmurnym niebie z kierunku Berlina było widać jasną łunę bądź to od reflektorów przeciwlotniczych bądź od. wybuchów pocisków niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Dobrze pamiętam jak podczas otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 r. wielu ludzi w Chojnie podziwiało jasną łunę na niebie od setek reflektorów i wystrzeliwanych rakiet .

Zima 1943/1944 r. , podobnie jak i poprzednie, była mroźna. Niemcy ponosili na różnych frontach kolejne klęski, z czego Polacy cieszyli lecz z obawy przed zesłaniem do obozu tej radości nie okazywali. Wiosną 1944 r. dało się zaobserwować wyraźne ożywienie działalności konspiracyjnej w Chojnie i okolicy. W domu moich rodziców częstymi gośćmi byli Bogdan Dąbrowski i Czesław Mierzwicki z Sierakowa oraz Józef Nowak - leśniczy z Szostaków. Do mojej rodziny przyjeżdżały również dzieci Dąbrowskiego.
Jak się później okazało Dąbrowski, który zajmował jedno z kierowniczych stanowisk w firmie budowlanej Neugebauera
w Sierakowie często wyjeżdżał w sprawach służbowych na tereny działalności firmy. Wyjeżdżał również do Warszawy gdzie nawiązał współpracę z dowództwem jednego z oddziałów Armil Krajowej. Z Warszawy przywiózł instrukcje dotyczące organizacji konspiracyjnego oddziału AK na terenie Puszczy Noteckiej. Szczegółowsze dane na ten temat można znaleźć w licznych publikacjach
i dlatego ja, ograniczam się tylko do krótkich wzmianek o tych wydarzeniach. O tym, że mój brat Leon wynosił z domu do lasu większe ilości Żywności dobrze wiedziałem bo sam ją nieraz przygotowywałem. Kiedy jednak wraz z moim bratem Joachimem prosiliśmy Leona aby nas wtajemniczył w swoją działalność odpowiadał nam: „nie byliście w wojsku, nie macie wojskowego przeszkolenia więc nie ma o czym gadać”.

W drugi dzień Świat Wielkanocnych w godzinach przedpołudniowych mieszkańcy Chojna podziwiali setki błyszczących w słońcu samolotów amerykańskich, które na bardzo dużej wysokości leciały w kierunku Poznania. Jak się okazało samoloty te z wielką precyzją zbombardowały zakłady przemysłowe, lotnisko w Krzesinach pod Poznaniem, dworzec kolejowy oraz znajdujące się przy dworcu hale wystawowe Targów Poznańskich, w których Niemcy produkowali broń. Amerykanie celowo wybrali drugi dzień świat gdyż wiedzieli, że zatrudnieni w tych zakładach Polacy tego dnia nie pracowali. Podobny nalot Amerykanie przeprowadzili w drugi dzień Zielonych Światek.

W dniach od 11 do 18 maja 1944 r. Polski Korpus pod dowództwem generała Andersa toczył ciężkie boje we Włoszech zakończone zdobyciem klasztoru Monte Casino. Dwa 'poprzednie szturmy przeprowadzone przez Francuzów, a potem przez Amerykanów zostały przez Niemców odparte. Zdobycie przez Polaków Monte Casino rozsławiło męstwo żołnierza polskiego na całym Świecie. Walczyli
o honor, gdyż wielu z nich po Konferencji Jałtańskiej, która odbyła się w dniach 4-11 luty 1944 r., wiedziało, że wschodnie tereny Polski będą należały do Rosji, a oni nie będą mieli dokąd wracać. Ogromna większość pochodziła z tych terenów i przeżyła piekło Związku Radzieckiego, zanim z gen. Andersem wyszła z tego raju by walczyć o wolna Polskę. Myślę, że o Monte Casino i warto wspomnieć chociażby dlatego, że tam właśnie walczyło trzech mieszkańców Chojna. Walczyli przeciwko sobie. Dwaj z nich to Józef Kita ożeniony z córka Radzieja z Błot Małych oraz Jokiel z Piasków. Przeszli oni długa drogę z armia Andersa z niewoli rosyjskiej pod Monte Casino. Przeciw nim walczył Niemiec Mehlbaum z Chojna - Kępiste. Przed wojną ożenił się z Polką córka Kowali. Żona Mehlbauma była bardzo wierzącą katoliczka i polska patriotka. Pamiętam, jak w czasie wojny kiedy byłem na łące moich rodziców, znajdującej się w sąsiedztwie zabudowań Mehlbaumów, rozmawiała z dziećmi po polsku. Jej maż zginał pod Monte Casino, a ona nie skorzystała z późniejszych propozycji wyjazdu do Niemiec. Zawsze czuła się Polką i swe dzieci wychowała po polsku. Kita i Jokiel wrócili do Chojna w 1945 r.

Na przełomie maja i czerwca 1944 r. na polu w pobliżu gospodarstwa Jankowskiego zostało schwytanych przez Apitza dwóch jeńców rosyjskich, których następnie zamknięto w remizie. Rano Apitz przyszedł do Kaczmarkowej z poleceniem abym, pod eskortą telefonicznie sprowadzonego policjanta, zawiózł jeńców do Wronek. Kiedy jeńcy siedzieli na wozie konnym podeszła do mnie Klara Pogorzelczykowa i dała mi dla tych nieszczęśników duże porcje chleba z masłem. W drodze, koło Lubowa wyjąłem chleb, pokazałem policjantowi i zapytałem czy mogę go dać jeńcom. Kiedy policjant wyraził zgodę podałem chleb jeńcom. Musieli być bardzo głodni, bo jedli bardzo szybko. Można było za uwarzyć, że po klęsce Niemców pod Stalingradem ich stosunek do jeńców rosyjskich był wyraźnie lepszy.

6 czerwca 1944 r. odbyło się na niespotykaną w dotychczasowych dziejach świata skalę lądowanie armii alianckich we Francji, przełamujące bardzo silną linię umocnień niemieckich. Wkrótce armia francuska pod wodza generała de Gaulla wkroczyła do Paryża. W tym czasie Polska Dywizja Pancerna gen. Maczka wyzwalała liczne miasta w Belgii i Holandii. 20 lipca 1–944 r. miał miejsce nieudany zamach na Hitlera w jego Głównej Kwaterze w Prusach Wschodnich. Panuje powszechna opinia, że gdyby ten zamach się udał to wojna najprawdopodobniej zakończyłaby się już w 1944 r. W tym samym dniu polskie wojsko przekroczyło rzekę Bug, na której po Układzie Jałtańskim przebiega granica Polski. Dwa dni później, 22 lipca, w Chełmie. Tymczasowy Rząd Polski zwany Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego wydał dekret o reformie rolnej, w myśl którego wszelka własność o powierzchni ponad 100 ha miała zostać upaństwowiona. O dekrecie tym kilka dni później pisała niemiecka gazeta, która mój ojciec abonował. Pamiętam jak ojciec komentował treść tego dekretu. Uważał, że jest on niezły skoro zostawia własność do 100 ha. Nie zdawał sobie sprawy jak przykre skutki wprowadzania tego dekretu dotkną naszą rodzinę, która zostanie wywłaszczona ze wszystkiego.

W połowie sierpnia z soboty na niedzielę zostało przeprowadzone przez Gestapo w Sierakowie aresztowanie członków Armii Krajowej. Bogdan Dąbrowski został umieszczony w katowni Gestapo w Żbikowie, a następnie w Buchenwaldzie. Wolał jednak umrzeć podczas przesłuchań niż zdradzić swoich podwładnych. Jedynie Czesławowi Mierzwickiemu udało się uciec. Gestapowcy poszukiwali go w Sierakowie i okolicy, m.in. w leśniczówce Gospódka, gdzie za stodołą zastrzelili leśniczego A. Jaruchowskiego. Rozwścieczeni udali się do leśniczego Nowaka w Szóstakach, aby ten pokazał im gdzie znajduje się podziemny bunkier z ukrywającymi się polskimi bandytami. Nowak wyraził zgodę na pokazanie im kryjówki , ale kiedy przechodzili przez gęsty zagajnik sosnowy nagle uskoczył w bok i zniknął Niemcom z pola widzenia. Niemcy zaczęli za nim strzelać. Słysząc strzały ukrywający się w podziemnej kryjówce, wśród których był Mierzwicki (szwagier Nowaka) uciekli. W nocy, przekradając się brzegiem Warty Mierzwicki dotarł do naszego ogrodu i ukrył się w gęstej tyczkowej fasoli. Przesiedział tam cały dzień i dopiero wieczorem jak się całkowicie ściemniło podszedł do naszego domu. Kiedy odpoczął, mój brat Leon zaopatrzył go w żywność i zaprowadził do nowej kryjówki w pobliżu jeziora Radziszewskiego. W kryjówce tej znalazł się również Nowak. Leon dostarczał im żywność przez cały czas aż do ucieczki Niemców przed wojskiem rosyjskim.

W nocy 15 sierpnia 1944 r. nastąpił zrzut rosyjskich spadochroniarzy w rejonie Błot Małych w Chojnie. Pamiętam, że tej nocy weszli do kilku domów, m.in. do domu Kokota. Słyszałem, że z jednego z domów, w którym mieszkała niemiecka rodzina zabrali świeżo upieczony placek. W ciągu dnia panował spokój, ale pod wieczór z Poznania przyjechały dwa autobusy z niemiecką policją. Zatrzymali się przy dawnym posterunku policji. Przywieźli ze sobą kuchnię polową. Dwóch lub trzech policjantów nocowało w domu moich rodziców. Następnego dnia autokary z uzbrojonymi policjantami udały się tzw. Mielską drogą do lasu w poszukiwaniu spadochroniarzy. Spadochroniarze ci, jak się później okazało, siedzieli spokojnie w zagajniku na wzgórku wcinającym się w pole na Dolach i obserwowali przejeżdżające w ich pobliżu autobusy. Zagajnik ten w połowie należał do S. Baka a w połowie do mojego ojca. Mój brat Leon opowiadał. że kiedy jednego dnia wiózł pod sieciami na łodzi żywność do ukrywających się, do łodzi wsiadł niemiecki policjant. Leon zastawił kilka siatek w jeziorze, ale jedną, która przykrywała plecak z żywnością zostawił. Policjant niczego nie podejrzewając wysiadł z łodzi. Po jego odejściu Leon ponownie udał się do umówionego punktu. Niemcy w wielu miejscach
w pobliżu lasu wystawiali posterunki z lekkimi karabinami maszynowymi ale nikogo nie złapali. Od jednego policjanta, pochodzącego
z polskiej rodziny z Westfalii i mówiącego po polsku, dowiedzieliśmy się o wielu interesujących nas szczegółach, które przekazywaliśmy ludziom ukrywającym się w lesie. Policjant ten mieszkał w domu moich rodziców. Opowiadał on, że część policji
z Poznania pojechała do Warszawy zwalczać powstanie. Po około dwóch tygodniach policja niemiecka wyjechała z Chojna. W tym czasie Niemcy zebrali kilkuset swoich rodaków, przeważnie rolników, którzy uzbrojeni w karabiny bezskutecznie przeczesywali lasy Puszczy Noteckiej od Noteci do Warty w poszukiwaniu spadochroniarzy.
Jedynym nieudanym zrzutem spadochroniarzy był zrzut dokonany podczas księżycowej nocy w Rzecinie, w którym znajdował się oddział niemieckiej policji. Byli to rosyjscy spadochroniarze, do których zaczęto strzelać zanim wylądowali. Większość z nich spadła na bagna wokół jeziora, z których trudno było wycofać się do lasu..Z tego pogromu udało się ujść tylko nielicznym. Jednym z rannych zaopiekował się Leon Hak z Wronek. Po wyjeździe niemieckiej policji w Chojnie i okolicach grasował mały oddział Ukraińców z ,,SS Galizien". Wielu z nich znało język polski i często przebrani w cywilne ubrania udawali polskich partyzantów. Według wersji, którą słyszałem to oni zabili Czesława Nowaka, który myśląc, że ma przed sobą polskich partyzantów żalił się na Niemców, za co został zastrzelony.

Od początku łata 1944 r. w miarę zbliżania się wschodniego frontu do rzeki Wisły, Niemcy coraz intensywniej przygotowywali się do obrony. Werbowano pod przymusem na tzw. „Einsatz" tysiące Polaków, których podobnie jak jeńców wojennych zatrudniano do kopania rowów przeciwpancernych zwanych „Panzergraben", które miały zatrzymać czołgi rosyjskie prące na zachód. Na terenie Polski, na zachód od Wisły wykonano 2 lub 3 linie rowów przeciwpancernych. Poza tym wzdłuż wszystkich szos, po obydwu ich stronach tuż za przydrożnymi rowami, co około 200 m znajdowały się krótkie, prostopadłe do szosy okopy dla 2-3 żołnierzy, którzy tzw. „Panzerfaustami”' (rusznicami przeciwpancernymi) mieli niszczyć nadjeżdżające czołgi nieprzyjacielskie. Późną jesienią 1944 r. można było zauważyć werbowanie przez Niemców coraz większej liczby starszych Niemców do wojska. Pamiętam jak na przełomie listopada i grudnia. przyszedł do Kaczmarkowej Apitz z poleceniem abym na godz. 5 rano zawiózł furmanką na stację kolejowa we Wronkach Ruperta - leśniczego z Chojna. Żegnająca go żona bardzo płakała, z czego wywnioskowałem, że dostał powołanie do wojska. Spośród starszych Niemców, których z uwagi na wiek nie powołano do wojska, tworzono oddziały ,,Vollksturmu" podobne w założeniu do ,,pospolitego ruszenia" w dawnej Polsce. Na zbiórkach tych starych Niemców szkolono w posługiwaniu się bronią oraz uczono wojskowej taktyki obronnej. Polacy śmiali się między sobą, że Vollksturm jest tą nową, cudowna bronią Wunderwaffe, którą Hitler do końca wojny straszył cały świat. Będąc często we Wronkach widywałem maszerujące z pięknym i dotychczas mi nieznanym śpiewem kolumny jeńców rosyjskich eskortowanych przez niemieckich żołnierzy. Jeńcy ci byli zatrudniani przy różnych pracach na rzecz wojska oraz rolnictwa. W tym czasie można było zauważyć przygotowania Niemców do obrony mostów. Na przedmieściu Wronek - Zamościu można było zauważyć coraz więcej samochodów wojskowych pomalowanych maskującymi farbami. Wiele samochodów było przerobionych na napęd gazem drzewnym, co świadczyło, że Niemcom brakowało już benzyny i ropy. Za szoferką samochodów ciężarowych na tzw. Holzgas znajdowało się urządzenie przypominające parnik do parowania ziemniaków. Obok tego parnika znajdował się zwykle worek z drobno porąbanym drewnem liściastym, najczęściej bukowym. Z drewna żarzącego się w tym parniku wytwarzał się gaz, który po przefiltrowaniu był doprowadzany do silnika. Święta Bożego Narodzenia - ostatnie pod niemiecką okupacją minęły spokojnie. Wszyscy Polacy nie mieli już najmniejszej wątpliwości, że dni niemieckiego panowania są już policzone i wkrótce nadejdzie tak oczekiwane wyzwolenie. Do dziś dobrze pamiętam ostatni okupacyjny wieczór Sylwestrowy. Dyskretnie obserwowaliśmy zachowanie się Niemców. W Sylwestra o północy wyszedł przed dom Apitz z dwoma mężczyznami, z których jeden, jak mi się przy śnieżnej poświacie wydawało, był w mundurze leśnika. Strzelano z dubeltówki, jednak w zasłyszanych między nimi urywkach rozmów nie było objawów radości jak w poprzednich latach. Myślę, że wielu młodych ludzi czytając moje wspomnienia i przeżycia dotyczące lat okupacji niemieckiej może zapytać dlaczego nie zlikwidowano znienawidzonego Apitza. Przecież w Chojnie i okolicy działał oddział Armii Krajowej, a w lecie 1944 r. byli tu dobrze uzbrojeni spadochroniarze, dla których ujęcie Apitza nie stanowiłoby żadnego problemu. Odpowiedź jest bardzo prosta - za zabicie Apitza rozstrzelano by kilkudziesięciu mieszkańców Chojna. Zaraz po Nowym Roku mój brat Joachim przywiózł z Wronek furmanką trzech umundurowanych mężczyzn z organizacji „Tott”, która pracowała na rzecz armii niemieckiej. Do oddziałów tej organizacji wcielono wielu Polaków. Stanisław Marciniak z Chojna wcielony do oddziałów Tott budował mosty na zapleczu frontu wschodniego. Często opowiadał o budowie mostu w Śniatyniu w okręgu lwowskim. Mój kuzyn Benedykt Spychała urodzony w Chojnie a mieszkający w Obrzycku na skalistym wybrzeżu Francji, koło Cherburga budował potężne betonowe bunkry. Mężczyźni przywiezieni do Chojna mieli w lesie przylegającym do Piasków w Chojnie pobudować drewnianą wieżę obserwacyjną do śledzenia nieprzyjacielskich samolotów. Przygotowali drewno. do budowy, ale wieży już nie zdążyli zbudować. Przeszkodził im nadciągający front.

W niedzielę 21 stycznia 1945 r. w godzinach południowych do Chojna przyjechało 4 żołnierzy niemieckich na dwóch motocyklach. Zatrzymali się na rozwidleniu dróg koło remizy straży pożarnej. Byli bez broni i pytali o drogę w kierunku Sierakowa i Międzychodu. Mówili, że ich oddział został rozbity przez Rosjan w okolicach Gniezna, a oni chcą jak najszybciej znaleźć się na terenach niemieckich przygotowanych do obrony. Od 22 stycznia wieczorami i nocami w Chojnie było słychać turkot wozów, jadących szosą koło Dąbrowy. Szosą tą na zachód jechali niemieccy uciekinierzy. Ucieczka ta w porównaniu z ucieczką Polaków we wrześniu 1939 r. miała tragiczniejszą wymowę bo odbywała się w warunkach zimowych. W czwartek 25 stycznia około godziny 9-tej ze strony Wronek było słychać wybuchy pocisków artylerii przeciwlotniczej. Po chwili z tamtej strony przeleciał nad Chojnem w kierunku zachodnim niemiecki samolot myśliwski. Do tego samolotu strzelali Rosjanie, którzy nad ranem zajęli przedmieście Wronek. Okazało się, że w nocy czołgi rosyjskie podjechały od strony Piotrowa w okolicę Nadolnika i aby uśpić czujność niemieckiej obrony mostu Rosjanie wysłali oddział piechoty, który zaskoczył Niemców. Jednak Niemcy zdążyli jeszcze wystrzelić rakietę. Osiemnastu żołnierzy niemieckich z obrony mostu drogowego zaskoczonych przez Rosjan poddało się. Żołnierzy tych, wśród których było dwóch lub trzech Ślązaków przymusowo wcielonych do armii niemieckiej mimo ich próśb jak również wstawiennictwa ludności polskiej, Rosjanie rozstrzelali. Zabitym zdjęli buty. Tylko cudem uniknął rozstrzelania głuchoniemy mieszkaniec Chojna, mój kuzyn Edmund Spychała, który w tym czasie jadąc rowerem z Chojna do Wronek został zatrzymany i wzięty za niemieckiego szpiega. Życie uratowali mu mieszkańcy Zamościa, którzy wytłumaczyli Rosjanom, że jest on głuchoniemy i oni go znają. Ostrzeżeni rakietą żołnierze niemieccy znajdujący się we Wronkach zdążyli wysadzić jedno przęsło drewnianego mostu i zaczęli ostrzeliwać zbliżających się do mostu Rosjan. Po. kilku godzinach, wobec olbrzymiej przewagi Rosjan Niemcy wycofali się z Wronek. W czasie strzelaniny przy moście drogowym inna grupa niemieckich minerów próbowała wysadzić żelazny most kolejowy. Albo założyli za słabe ładunki wybuchowe, albo przeszkodzili im Rosjanie, którzy wystrzelili kilka pocisków czołgowych w kierunku mostu. W wyniku tego tylko niewielka część mostu została uszkodzona. Po kilku godzinach pobytu na Zamościu rosyjska szpica pancerna skierowała się na północ w kierunku Wielenia. We Wronkach wywieszono polskie flagi i powołano nowe władze pod przewodnictwem dr Zimniaka. Następnego dnia,
w piątek w związku z pojawieniem się koło Bobulczyna niedużego oddziału Niemców, który zdołał wydostać się z okrążonego przez Rosjan Poznania, we Wronkach wybuchł kilkugodzinny popłoch. Celem Niemców nie były Wronki lecz jak najszybsze przejście po lodzie przez rzekę Wartę i schronienie się przed Rosjanami w Puszczy Noteckiej. W pamiętny czwartek 25 stycznia czterech żołnierzy niemieckich z ochrony mostu kolejowego wycofało się do Popowa i po zarekwirowaniu furmanki gospodarza Kozy kazało się wieź
w kierunku zachodnim. Przez Chojno w kierunku Sierakowa przejeżdżali około godziny 11. W tym dniu dla mieszkańców Chojna najważniejszym wydarzeniem było powołanie Apitza do Vollksturmu.

Wieczorem 25 stycznia do Chojna dotarło zarządzenie władz niemieckich o ewakuacji mieszkańców wsi. Polacy zignorowali ten nakaz. Wyjechali: żona Apitza z córką, żona leśniczego Ruperta oraz drabiniastym wozem Władysława Radzieja – Niemcy Czarnomorscy. Po dwóch dniach W. Radziej wrócił, ale bez Niemców. Z soboty na niedzielę, kiedy okazało się, że przed nimi były wojska rosyjskie, wróciła również Apitzowa z córką. Po wyjeździe Apitzowej mój ojciec komisyjnie zabezpieczył pozostawione mienie niemieckie, zaklejając drzwi taśmami papieru z przedwojennymi pieczątkami. W sobotę 27 stycznia przed probostwo zajechał bryczką nieznany mi leśniczy, który po stwierdzeniu, że Apitzowej nie ma odjechał odgrażając się, że Niemcy tu jeszcze wrócą.

W niedzielę 28 stycznia około godziny 7. przejechał przez Chojno konny patrol zwiadowczy Armii Czerwonej. Po upływie około godziny od tego wydarzenia koło remizy straży pożarnej zatrzymał się samochód osobowy marki Opel Kadet z trzema oficerami rosyjskimi. Wyciągnęli mapę wojskową z niemieckimi nazwami miejscowości i pytali jak dojechać do Źirke (Sierakowa).
Po otrzymaniu informacji odjechali w tamtym kierunku. Około godziny 9 przez Chojno zaczęła przelewać się ogromna masa żołnierzy Armii Czerwonej. Głównie były to tabory konne, pomiędzy którymi maszerowały niewielkie oddziały piechoty. Przed lub za tymi oddziałami konie ciągnęły działa na gumowych kołach. Były to przeważnie działa przeciwpancerne. Nie zauważyłem natomiast ani jednej kuchni polowej. Na niektórych wozach widziałem połówki okopconych przy opalaniu na ognisku świń. Z tej bezładnie przesuwającej się kolumny odłączali się pojedynczy żołnierze i zachodzili do domów, stajni lub szop. Ci którzy zachodzili do domów byli częstowani jedzeniem, natomiast ci którzy wchodzili do budynków gospodarczych zabierali konie lub rowery. Pierwszy żołnierz, który wszedł na podwórze gospodarstwa moich rodziców zabrał, mimo protestów mojego ojca,. konia. Konia zabrali Rosjanie również z gospodarstwa Noja. Z probostwa zabrali dwa konie i powózkę, a od Jankowiaków rower. W gospodarstwie rolnym przy młynie Rosjanie zastrzeli prośną maciorę i po wypatroszeniu zabrali. W tym czasie trzech mieszkańców Błot przyszło na drogę koło Strugi Czarnoszyńskiej aby zobaczyć i powitać ruskich. Byli to Zygmunt Kubiś, Ludwik Pawlaczyk i Nikodem Owczarzak. Witających Polaków Rosjanin zapytał o czasy. Kubiś zrozumiał, że chodzi mu o czas i wyjął zegarek. Rosjanin wziął zegarek do ręki
i tak mocno szarpnął, że wyrwał kawał kamizelki, do której za pomocą łańcuszka był przytwierdzony. Około godziny 11-tej do domu moich rodziców weszło czterech wyższych oficerów, z których jeden był pułkownikiem. Moja matka z siostrami przygotowały im śniadanie. Kiedy zobaczyli nakryty stół, pułkownik powiedział: ,,nam nie trza, my prości”. Zdumienie moje wywołało to, że wyżsi oficerowie Armii Czerwonej nie bardzo wiedzieli jak się posługiwać nożem i widelcem. Z kolei ich zdziwienie budziło masło. To też dyskretnie obserwowali jak zachowuje się przy stole moja rodzina. Powożący bryczką, żołnierz nie chciał przyjść na śniadanie i moja siostra zaniosła mu gorącą herbatę i kanapki. Przed wieczorem przejechały przez Chojno pierwsze czołgi. Na noc w naszym domu zatrzymali się żołnierze orkiestry wojskowej. Część z nich nocowała na probostwie, gdzie podejmowała ich Apitzowa z córką. Żołnierze ci, w odróżnieniu od innych, mających na nogach filcowe walonki, mieli buty z czerwono-brązowej skóry. Buty te pochodziły z magazynów niemieckiej żandarmerii. Kiedy się myli zauważyłem, że wszyscy mieli na sobie jedwabne, damskie koszule. Na naszym podwórzu, na wozie mieli beczkę wina, którym i nas obficie raczyli. W naszej kuchni w piekarniku piekli gęś. Następnego dnia żołnierze orkiestry wyjechali. Okazało się, że zabrali ze sobą niektóre rzeczy, które im się szczególnie podobały. Nikt nie podejrzewał, że korzystając z gościny można kraść. Szczególne upodobanie mieli do zegarków i błyszczących przedmiotów. Najcenniejszą rzeczą, którą nam zabrali była specjalna uprząż końska do powozu. Zatrzymali się też u nas żołnierze, którzy mieli na wozie mnóstwo wszelkich towarów. Były to bele materiałów na ubrania i suknie, skarpety oraz buty (przeważnie na lewą lub prawą nogę). Do picia mieli denaturat, który mieszali z sokiem wiśniowym. Najgorsze, że zmuszali domowników do picia tego świństwa. Ponieważ mój ojciec nie lubił alkoholu pobiegłem po sąsiada - Cichosza, który z ochotą zastąpił mojego ojca w piciu. Przemarsz tej olbrzymiej liczby wojska przez Chojno trwał trzy dni. Po tym przejeżdżały wojskowe ciężarówki z zaopatrzeniem dla frontu. W tym czasie ciężkie walki toczyły się na linii niemieckich umocnień Drezdenko - Międzyrzecz. Dzień i noc słychać było kanonadę. Również od strony północnej, z oblężonej przez wojska rosyjskie Piły dochodziły odgłosy ciężkich walk. Od kilku dni w naszym domu przebywał Józef Nowak, który W czasie pojawienia się na Zamościu Rosjan objął nadleśnictwo w Nadolniku. Kiedy jednak w okolicy pojawiły się niewielkie oddziały rozbitych i wycofujących się Niemców Nowak przyjechał do Chojna i schronił się w domu moich rodziców.

 

 

 

Po przemarszu wojsk rosyjskich, a było to 1 lub 2 lutego 1945 r. w Chojnie wybuchła panika. Rozeszła się bowiem wiadomość, że po drugiej stronie Warty, w Karolewie stacjonuje oddział żołnierzy niemieckich, który w nocy w Pakawiu zabił rosyjskiego żołnierza. Niemieccy żołnierze zatrzymywali wszystkich przechodzących droga obok gospodarstw, w których stacjonowali. W południe od strony Wartosławia podjechał konno rosyjski żołnierz i sam chciał zabrać Niemców do niewoli. Widząc nadjeżdżającego Rosjanina Niemcy ukryli się, a kiedy ten wszedł do domu zakłuli go bagnetami. W obawie przed wykryciem i okrążeniem Niemcy przeszli gęsiego przez zamarzniętą Wartę około 500 m powyżej przeprawy promowej w Chojnie i zniknęli w lasach puszczy. Kilku rosyjskich żołnierzy, którzy przybyli w tym czasie do Chojna zrezygnowało z pościgu za Niemcami, których było około osiemdziesięciu. Kilka dni po przejściu fali rosyjskiego wojska idącego na zachód przez Chojno zaczęła przechodzić fala ludzi zdążających na wschód. Byli to ludzie powracający z przymusowych robót w Niemczech. Sporą grupę stanowili jeńcy wojenni z Francji i Jugosławii, których obozy wyzwolili Rosjanie. Drogi na zachód i południe mieli odcięte z uwagi na toczone tam walki. Wielu tych ludzi, przejeżdżających głównie wozami konnymi nocowało w naszym domu. Byli przerażeni tym co widzieli po wkroczeniu Rosjan do Niemiec. Opowiadali
o plądrowaniu i podpalaniu domów oraz zbiorowych gwałtach na kobietach niemieckich. Tak zachowywała się armia zwycięzców.
W tym czasie w Chojnie pod przewodnictwem mojego ojca powołano Komitet Obywatelski, który organizował zaopatrzenie ludności wsi w żywność. Uruchomiono piekarnię i rzeźnictwo. Z Wronek zorganizowano dostawy niezbędnych do życia środków, takich jak zapałki i mydło. Pod komendą Józefa Ratajczaka zorganizowano też samoobronę obywatelską zwaną Milicją Obywatelską. Organizacja ta była uzbrojona w porzuconą przez Niemców broń.

W pierwszych dniach lutego rolnik Piątek z Wielkich Błot przekazał do wsi informację, że w jego domu zatrzymało się trzech Niemców. Z Chojna niezwłocznie wyruszyli na rowerach członkowie Milicji Obywatelskiej. Niemcy, którzy okazali się oficerami,
bez najmniejszego oporu się poddali i zostali odstawieni do Wronek. Jednocześnie do wsi dotarła wiadomość, że na Kalwarii, gdzie mieszkało kilka rodzin, ukrywa się dwóch żołnierzy rosyjskich (maruderów), którzy zajmują się rabunkiem. Ponieważ we wsi w tym czasie nie było Milicji, pojechali tam uzbrojeni w broń: Bronisław Jankowski. Zygmunt Pogorzelczyk i Franciszek Misiołek. Rosjanie nie tylko nie posłuchali nakazu opuszczenia wsi ale jeszcze rozbroili interweniujących. W tej sytuacji Bronisław Jankowski pojechał do Wronek i zawiadomił komendanturę rosyjską. Do Chojna przyjechał sierżant z dwoma żołnierzami i ujęli zbiegów u Bernarda Szóstaka. Znaleziono przy nich ponad 20 zegarków i jakieś precjoza. Los tych zbiegów był nie do pozazdroszczenia. Jedni mówili,
że zostali oni rozstrzelani, inni opowiadali, że zostali wcieleni do kompanii karnej. 23 lutego poddała się Cytadela Poznańska, w której broniło się 18 tys. Niemców. Walki o Poznań trwały od 20 stycznia 1945 r. Do szturmu na Cytadelę Rosjanie często wyciągali z domów nie przeszkolonych wojskowo mężczyzn zwanych polskimi ochotnikami. Jednym z takich ochotników, który w wieku 20 lat zginął na Cytadeli był mój serdeczny kolega - Janusz Kajetaniak z Górnej Wildy. Był on bardzo zżyty z Chojnem, przed wojną przyjeżdżał do nas na wakacje. Był jedynakiem. W połowie lutego front zatrzymał się na rzece Odrze. Dzień i noc słychać było
w Chojnie z tamtego kierunku odgłosy kanonady i wybuchów, które wstrząsały powietrzem. Były to prawdopodobnie wybuchy bomb lotniczych. W końcu lutego w ręce Bronisława i Feliksa Jankowskich oddało się trzech, ukrywających się w lasach żołnierzy Armii Czerwonej. Okazało się, że byli to Polacy przymusowo wcieleni do rosyjskiego wojska, z którego z uwagi na złe traktowanie uciekli. W tym czasie we Wronkach urzędowała już placówka polskiej Komendantury Wojskowej więc zatrzymani i przebrani w cywilne ubrania żołnierze zostali tam odstawieni. O dalszy losie tych ludzi nie mam informacji, sadzę jednak, że nie wydano ich Rosjanom. Również w końcu lutego wielu ludzi z Chojna, w tym kilku gospodarzy było zatrudnionych przy pracach związanych z przygotowaniem lotniska polowego dla Rosjan koło Wróblewa. Mój brat Joachim wywoził słomę ze stogów polowych. W tym czasie prawie codziennie nad Chojnem przelatywały dziesiątki rosyjskich bombowców. Pewnego dnia podczas pięknej, słonecznej pogody zauważyłem, że wracające z linii frontu pod osłona, myśliwców samoloty bombowe są bardzo rozproszone. W pewnej chwili od strony południowej usłyszałem głośną serię wystrzałów. Po chwili z drugiej strony Warty, na łące, w miejscu gdzie wiosną, 1939 r. wylądował niemiecki samolot, rozległ się wybuch. Wtedy na niebie zauważyłem otwartą czaszę spadochronu. Do pilota, który wylądował na spadochronie w pobliżu skrzyżowania drogi do Pakawia z droga do Lubowa podbiegł Czaplewski z widłami. Zestrzelonym pilotem okazał się Rosjanin.

Pod koniec zimy, na przełomie lutego i marca z Chojna i okolic zostali wysiedleni wszyscy Niemcy, których umieszczono w obozie przejściowym we Wronkach. Wśród nich znalazła się Jadwiga Ventzke z domu Noj, kobieta zasłużona dla spraw Polski i Polaków. Nie wiadomo na jakiej podstawie Jadwigę Ventzke i wielu tzw. Volksdeutschów - przedwojennych obywateli polskich wywieźli Rosjanie do swoich łagrów. Ventzke w wyniku interwencji władz amerykańskich wróciła do Polski w 1946 r. Z opowiadań mojej szwagierki Jadwigi dowiedziałem się, że bardzo wielu ludzi zginęło podczas trwającego w nieludzkich warunkach transportu. Wywożono też wielu Polaków należących do Armii Krajowej. Wielu z nich nie wróciło do dziś. Niedawno w Telewizji Polskiej widziałem Polaka, który wrócił z łagrów po 50-ciu latach.

W pierwszej połowie marca około pięćdziesięciu ludzi z Chojna zostało zabranych do kopania okopów wzdłuż drugiej strony Warty. Linie okopów budowanych pod nadzorem żołnierzy rosyjskich miały być zabezpieczeniem przed „ewentualną kontrofensywa Niemców. Wśród Chojan pracujących przy kopaniu okopów w rejonie Wronek byli: Edward i Henryk Jankowiak, Feliks Jankowski, Edmund Dokrzewski, ja oraz mój brat Joachim. Grupa z Chojna, która przez prawie dwa tygodnie była zakwaterowana w więzieniu,
a później w baraku koło dworca we Wronkach wyróżniała się pięknym śpiewem podczas marszu do pracy i w drodze powrotnej.
W tym samym czasie grupa dziewcząt z Chojna kopała okopy po drugiej stronie Warty w Karolewie. Kierownikiem biura robót związanych z budową okopów był Jańczak. Biuro mieściło się we Wronkach. Po upływie około trzech tygodni grupa pracowników
z Chojna została przydzielona do innych prac. Cztery osoby zostały zatrudnione w kuźni, a pozostałe w tartaku we Wronkach. Zatrudnieni w kuźni kuli ciesielskie klamry stosowane do łączenia belek w budowanych schronach ziemnych na liniach okopów. Pracujący w tartaku przecierali na gatrach długie kłody drewna na deski, z których budowano liczne łodzie potrzebne do przeprawy rosyjskich i polskich wojsk przez Odrę. Łodzie, produkowane prymitywnymi metodami, bez przestrzegania sztuki szkutniczej były w zasadzie przygotowywane do jedno lub dwurazowego użycia. To też wszelkie usterki były zalewane smołą. Po przetarciu drewna, po 36 dniach pracy zwolniono nas do domu. W drugiej połowie marca, będąc już w Chojnie widziałem spływające Wartą dziesiątki łodzi, które były przeważnie pospinane. Na niektórych łodziach płynęli z wiosłami ludzie, aby utrzymać się na środku nurtu rzeki. Wśród płynących na tych łodziach zapamiętałem Nowaczyka z Chojna. Od niego dowiedziałem się, że dopłynęli do Kostrzyna nad Odra, po czym wrócili do swych domów.

We Wronkach, Chojnie i innych miejscowościach utworzono nowe polskie władze. Wszędzie otwierano szkoły, urzędy i odtwarzano organizacje społeczno - kulturalne. W Chojnie sołtysem został podobnie jak przed wojną Antoni Jankowski. W drugiej połowie marca kilkudziesięciu młodych mężczyzn z Chojna zostało wezwanych do Szamotuł przed komisję wojskową. Przed budynkiem Wojskowej Komisji Poborowej zebrał się tłum młodych ludzi. Kolejno wyczytywano nazwiska. Większość młodzieńców z Chojna, wśród których byłem i ja, musiała czekać na stawienie się przed komisją do następnego dnia. Noc spędziliśmy w sali kinowej w Szamotułach bez żadnych przykryć, a noc była chłodna. Następnego dnia weszło nas kilku do pomieszczenia, w którym siedzieli członkowie komisji. Po badaniach lekarskich podchodziliśmy do stołu, za którym siedzieli oficerowie, którzy zadawali różne pytania. Pamiętam, że kiedy Bronisław Kaszkowiak został zapytany o stolicę Polski, stojący za nim Edward Jankowiak podpowiedział mu cicho „Chojno” i ten oznajmił komisji, że Chojno jest stolicą Polski. Na to jeden z członków komisji powiedział ,,ten jest dobry, dajmy sobie z nim spokój”. Przed komisja stanęło również dwóch Świadków Jehowy, którzy nie chcieli się rozebrać. Z kolei kiedy ich przy pomocy poborowych rozebrano, po badaniu odmówili ubrania się, twierdząc, że ten kto ich rozebrał ma ich ubrać. Zamknięto ich w piwnicy i w końcu przy pomocy poborowych musiano ich ubrać. W kwietniu przeprowadzono pobór do wojska. Ja w ostatniej chwili z u-wagi na ciężką chorobę ojca, jako jedyny żywiciel rodziny zostałem reklamowany od służby wojskowej. Mój brat Joachim, który udał się do Czarnkowa aby kontynuować rozpoczętą w 1937 r. naukę w gimnazjum, został przez dyrekcję Gimnazjum Czarnkowie reklamowany na podstawie zdawania egzaminów małej matury. Często obserwowałem jadące przez Wronki na zachód pociągi z zaopatrzeniem wojskowym i wracające na wschód wagony załadowane zdobyczami wojennymi. Widziałem również jadące w tym kierunku odkryte wagony z jeńcami niemieckimi.

 

Lata władzy ludowej w Chojnie i regionie 

W dniu 9 maja 1945 r. nastąpił tak długo oczekiwany koniec wojny. Rodzice wielu powołanych do wojska synów odetchnęli z ulgą. Ogromna większość ludzi radowała się z odniesionego zwycięstwa, a ci którzy na tej wojnie stracili najbliższych popadli w zadumę. Dla wielu zwycięstwo nad Niemcami nie oznaczało pełnej wolności jaką uzyskały wyzwolone przez Amerykanów kraje zachodniej Europy. Po Konferencji Jałtańskiej wiadomo już było, że Rosjanie narzucą Polsce swój nieludzki system i wielu Polaków w obawie przed nimi nie wróci z zagranicy do rodzinnego kraju.

Od wiosny 1945 r. msze w kościele w Chojnie zaczął odprawiać ks. Dybski, który powrócił do Biezdrowa. Gospodarstwo rolne należące do probostwa w Chojnie prowadził w tym czasie szwagier ks. Dybskiego. Na początku lata zostało reaktywowane Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej. Przewodniczącym Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej został Zenon Człapa, zaś Żeńskiej Zofia Jankowiak. Odrodzone po latach okupacji niemieckiej Stowarzyszenie prowadziło bardzo ożywioną działalność artystyczną
i kulturalno - rozrywkową. Młodzież, korzystając z sali parafialnej, była niezależna od nieprzychylnych jej władz administracyjnych kraju. Poza wystawianiem przez własny zespół amatorski licznych przedstawień teatralnych organizowano wieczory satyry i humoru
z pokazami akrobatycznymi. Wieczory te miały tak wielkie powodzenie, że mieszkańcy wsi z trudem mieścili się w salce parafialnej. Do czasu powrotu do Chojna ks. Szczerkowskiego kierownictwo artystyczne amatorskiego zespołu teatralnego sprawowali Czesław Mierzwicki (kierownik szkoły), Feliks Jankowski i Franciszek Wardęga. Na gruncie przeciwstawnej ideologii popieranej przez system nowej władzy ludowej powołano równocześnie z reaktywacją Związku Młodzieży Katolickiej inną organizację młodzieżową - Związek Walki Młodych, którego przewodniczącym został Jan Kopka. Zdziwienie budziło to, że chłopcy z tej organizacji nosili mundurki niemieckiej organizacji młodzieżowej „Hitler Jugend". W tym samym czasie powstała w Chojnie Polska Partia Robotnicza, której przewodniczącym był Józef Sauermann z Błot Małych. W myśl wytycznych z Moskwy PPR podlegał organ policji politycznej
– Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zwany potocznie Ube. Bardzo aktywnym funkcjonariuszem we Wronkach był, pochodzący
z Chojna, Jan Starosta. Swym okrucieństwem budził postrach. Na szczęście jego działalność trwała krótko, gdyż na ulicy został rozpoznany przez więźnia obozu koncentracyjnego jako wysługujący się Niemcom kat obozowy zwany ,,Kapo". Jan Starosta został natychmiast aresztowany. Być może, że jako człowiek bardzo dyspozycyjny został zatrudniony do pracy w UB na innym terenie. Ludzie wstępujący do PPR i ZWM nie zdawali sobie sprawy, że zostali wciągnięci w ideologię komunistyczną. Potwierdzeniem tego może być fakt postawienia (za namową Marcina Kapłona) przez członków ZWM krzyża koło szkoły i postawienia przez członków PPR usuniętej przez Niemców figury Matki Boskiej koło remizy Straży Pożarnej. Za te czyny władze nadrzędne na pewno nie robiły wymówek swoim członkom, gdyż chodziło im o pozyskanie przychylności jak największej części społeczeństwa polskiego.

19 czerwca 1945 r. w Chojnie znalazł się oddział NSZ (Polskich Narodowych Sił Zbrojnych) prawdopodobnie w drodze na zachód , rozbroił posterunek Milicji Obywatelskiej złożony z mieszkańców Chojna, zabrał broń, amunicję a milicjantów pozostawił w kalesonach. Następnie skierował się do gospodarstwa sołtysa Antoniego Jankowskiego i tam zarekwirował dwa konie i powózkę.  Szesnastoletniego Eligiusza Jankowskiego żołnierze wsadzili na powózkę i kazali się wieś w kierunku Gogolic. W głębokiej puszczy przed Gogolicami, ze sadzili go z powózki. Eligiusz klęcząc na kolanach z przystawioną bronią do skroni musiał przysięgać, ze nie zdradzi kierunku jazdy oddziału. Do domu przyszedł pieszo.


Dokument potwierdzający pobyt oddziału NSZ w Chojnie.

 

W pierwszej połowie lipca, po krótkiej ale ciężkiej chorobie związanej z zapaleniem nerek zmarł mój ojciec Walenty Radziej. Główną przyczyną przedwczesnego zgonu był brak lekarza specjalisty (urologa) oraz brak leków w aptekach. W uroczystościach pogrzebowych brali udział trzej księża, mieszkańcy Chojna oraz wielu zamiejscowych przyjaciół i znajomych. W mowie pożegnalnej ks. Dybski podkreślił wielkie zasługi zmarłego dla Chojna gdyż miernikiem zasług są czyny, a nie piękne słowa.

Od maja przez Polskę do Rosji rosyjscy żołnierze zaczęli przepędzać setki tysięcy krów. Wiele z nich, często z zarodowych obór, padło po drodze gdyż na skutek nie dojenia dostało zapalenia wymion. Ogromna większość tych krów była zabierana z terenów przyznanych Polsce. Z terenów tych Rosjanie zabrali prawie wszystkie urządzenia przemysłowe, a nawet rozebrali tory z wielu linii kolejowych. Tylko znikoma część urządzeń udało się uratować Polskiej Komisji Rewindykacyjnej. W tym czasie wielu ludzi z Chojna wyjechało na Ziemie Odzyskane, gdyż była tam możliwość otrzymania gospodarstwa rolnego. Kilku z nich znalazło pracę w rybactwie. Byli to: Marcin Sikora, Stanisław Dokrzewski, Czesław Bembenek, Henryk Piasek i Jan Śniadecki.

Niektórzy mieszkańcy Chojna w poszukiwaniu lepszej pracy wyjechali do Gorzowa, Szczecina i Wrocławia. Wracając jeszcze
do sprawy rabowania mienia przez Rosjan to miało to miejsce również na terenach rdzennie polskich. Jak tylko sięgam pamięcią,
od najmłodszych moich lat często widziałem pływający na rzece Warcie holownik o nazwie Wenus, który miał macierzysty port
w Poznaniu. Po raz ostatni holownik ten widziałem latem 1945 r., kiedy płynął ciągnąc dwie obładowane barki obok Chojna w dół rzeki Warty z czerwona flagą na maszcie i rosyjskimi żołnierzami na pokładzie. W wielu przypadkach Rosjanie starali się zabrać mienie, które należało do Niemców, zapominając, że ci Niemcy przed wojną byli obywatelami polskimi. Od jesieni, już w trakcie postępowania wywłaszczeniowego mojej rodziny z posiadanej własności w Chojnie, na podstawie Dekretu PKWN z 06.09.1944 r.
o reformie rolnej, Urząd Skarbowy w Szamotułach domagał się od mojej matki opłaty spadkowej po zmarłym mężu. W tym czasie moja matka Katarzyna Radziej robiła przy pomocy adwokata liczne odwołania od decyzji Urzędu Ziemskiego o przejęciu na rzecz państwa naszej własności w Chojnie, Kopię przychylnych dla mojej matki odpowiedzi władz powiatowych i gminnych z datami 9 i 10 styczeń 1946 r. przedkładam jako załącznik, aby położyć kres różnym plotkom jakie krążyły i krążą do dzisiaj jakoby własność moich rodziców była własnością poniemiecką.

8 czerwca 1946  r. po rekonwalescencji związanej z 5-letnim pobytem w Dachau powrócił do Chojna ks. Szczerkowski. Powrót
ks. Szczerkowskiego był wielkim wydarzeniem dla wsi. Był bardzo serdecznie witany przez wszystkich parafian. Mimo obozowych przeżyć twarz księdza zachowała ten sam dobroduszny uśmiech. Ksiądz wszystkim, a w szczególności mojej matce dziękował za pomoc materialną otrzymywaną w postaci paczek oraz pomoc duchową otrzymywaną w listach. Mówił: „dzięki Waszej pomocy przeżyłem i jestem wśród Was drodzy Chojanie".

30 czerwca 1946 r. odbyło się w Polsce referendum. Propaganda w prasie, radiu i na rozlepianych wszędzie plakatach nawoływała Polaków aby głosowali 3 X TAK. W referendum głosujący mieli odpowiedzieć na następujące pytania:

1. Czy chcesz powrotu Ziem Zachodnich do Polski?

2. Czy chcesz reformy rolnej w Polsce?

3. Czy chcesz nie tworzenia Senatu?

W przeprowadzonym w Chojnie referendum mieszkańcy Chojna bardzo narazili się władzom Polski Ludowej, gdyż tylko na pierwsze pytanie głosowali „tak", a na pozostałe „nie".

W lipcu z rosyjskiego lagru na Kołymie wróciła córka Nojów Jadwiga Ventzke. O jej zasługach dla Polaków w czasie niemieckiej okupacji już pisałem. Po powrocie do Chojna ks. Szczerkowski osobiście dziękował jej za wysyłane do Dachau paczki.

Latem na domu moich rodziców zostały zainstalowane pierwsze w Chojnie i okolicy, dwa Wiatraki do wytwarzania energii elektrycznej. Wyprzedziły one o co najmniej 30 Iat tak obecnie modną na zachodzie ideę uzyskiwania czystej energii z siły wiatru. Obecnie w telewizji można oglądać dziesiątki zainstalowanych na masztach wiatraków, które wytwarzają prąd elektryczny. W domu moich rodziców jeden wiatrak był zainstalowany na słupie przy szczycie domu od strony południowo-zachodniej, a drugi na’ krótkim metalowym maszcie przy Środkowym kominie. Wiatraki te zainstalował Stanisław Spychała, który był ich konstruktorem. Długość ramienia drewnianego śmigła wiatraka wynosiła od osi 75 - 80 cm. Na osi śmigła znajdowało się koło zębate lub koło na pasek klinowy, przy pomocy których obroty śmigła były bezpośrednio przekazywane na zespoloną z wiatrakiem prądnicę samochodową
o napięciu 12 V. Przy silniejszym wietrze obroty śmigła utrzymywały się w zakresie 100 - 200 obrotów na min. Przy takich obrotach natężenie prądu dochodziło do 10 amperów.

Ciąg dalszy w przygotowaniu.

Jarosław Mikołajczak

Chojanie w czasie II wojny światowej